Główny bohater to człowiek potwornie zagubiony. Za wszelką cenę poszukujący czegoś co nada jego istnieniu sens. To nie jest film o poszukiwaniu sensu życia w rozumieniu ogólnym, abstrakcyjnym. W filmie Freddie nie stara się odpowiedzieć na ogólne filozoficzne pytania, on chce jedynie znaleźć cel dla własnego życia. Ale ma jeden problem... jest przygłupem. Znajduje swoją przystań w otoczeniu tytułowego Mistrza. Wydaje się szczęśliwy, wreszcie znalazł cel, ale jego prostactwo jest tym co broni go od wpływu Mistrza. Nie jest w stanie uwierzyć (pomimo najszczerszych chęci) w głoszone przez niego abstrakcyjne idee. Osoby wykształcone, które potrafią myśleć abstrakcyjnie nabierają się na kłamstwa Dodda, ale nie Freddie... Morał wynikający z filmu jest niezwykle ciekawy. Brzmi: Człowiek, który potrafi uwierzyć w kłamstwo może być bardzo szczęśliwy. Życie w kłamstwie może być szczęśliwe, natomiast życie w prawdzie często okazuje się bezwzględnie okrutne. Co wybrać? Wielu woli wierzyć w kłamstwo i być szczęśliwymi ludźmi. Główny bohater jest zbyt prostym człowiekiem, aby dokonać takiego wyboru. Dla niego kłamstwo zawsze pozostanie kłamstwem, a prawda prawdą. Możliwość rozróżnienia prawdy od kłamstwa, czyni go wolnym, ale nie szczęśliwym. Kapitalny film. Wszystkim tym, którzy lubią wymagające kino serdecznie go polecam.